11 lat temu trafiłam na platformę wiertniczą przy wybrzeżu Chile. Od tego czasu wymyślałam historie, które mogłyby się tam wydarzyć. To fascynujące miejsce, stworzone przez człowieka na środku morza - mikrokosmos skupiający ludzi różnych narodowości. Ułożyli razem zestaw zasad, dzięki którym mogą przeżyć i pracować razem w ekstremalnych warunkach. Mogą zginąć z wychłodzenia, wiatr może znieść ich z pokładu, a w upale (a, proszę mi wierzyć, w maszynowni zawsze panuje skwar) czują się jak postaci z obrazów El Bosco. Do tego wciąż słychać monotonny huk. Łatwo się poślizgnąć, na pokładzie wszędzie widać kałuże smaru, wilgoć daje się wszystkim we znaki. Czasami nie ma łączności ze światem. Poczucie odosobnienia jest bardzo silne. Gdy wracamy na ląd, mamy wrażenie, że wszyscy inni zniknęli, a na ulicach, w parkach i domach nie spotkamy żywej duszy. Trudno o lepsze miejsce, żeby opowiedzieć tę historię.